Praca

Komunikacja w miejscu pracy

18 styczeń 2024

Czy język może ułatwiać karierę zawodową? Być odpowiedni bądź nieodpowiedni dla danej branży, stanowiska, firmy? Czy korpomowa to zło konieczne, a przeklinanie w miejscu pracy jest grzechem ciężkim? Bartek Czarkowski w podcaście „Dobra robota” zadał te pytania Maciejowi Makselonowi, poloniście, wykładowcy, popularyzatorowi języka polskiego. Rozmawiali o komunikacji w miejscu pracy.




Czy warto być terrorystą  językowym? 

W sytuacjach zawodowych panuje błędne przekonanie, że prawdziwi specjaliści nie robią błędów. Z tej racji nie wypada im także robić błędów językowych. A jeśli takowy im się zdarzy, jest dużą ujmą na honorze. Od razu -100 punktów profesjonalizmu. Czy aby na pewno? Według Maksalona absolutnie nie! Jeśli nie jesteś rzecznikiem prasowym czy polonistą lub nie piastujesz innego stanowiska związanego z poprawnością językową, to, jak mówisz, nie powinno być decydującym kryterium w ocenie Twoich kompetencji zawodowych. Z jednej strony nie powinno, ale jak Cię widzą, tak Cię piszą, więc także i w tym przypadku często jest, dlatego, mimo wszystko, warto posługiwać się językiem starannym. Czyli jakim?
Język nie jest zero-jedynkowy, czarno-biały, lecz żywy, co znaczy, że rozwija się i podlega zmianom. To, co jeszcze kiedyś było błędem, dziś uważamy za naturalne i normatywne. A to, co poczytujemy za błąd może być chronioną gwarą, np. małopolskie  „czydzieści czy” czy wielkopolskie „polecajom, mówiom”.  Polski język jest też pełen wyjątków i form alternatywnych, a formy estetyczne języka są w dużej mierze kwestią gustu, którego przecież nie można narzucać innym. Zamiast więc skupiać się na poprawianiu błędów innych, co w przestrzeni publicznej, jaką są sytuacje zawodowe, jest rzeczą haniebną, przywiązujmy bardziej uwagę do celu nadrzędnego komunikacji. A tym jest wzajemne zrozumienie. Czy warto być terrorystą językowym i na forum firmy poprawiać błędy językowe współpracowników? Nie, to małostkowe. Świadczy o niskiej kulturze osobistej i potrzebie dowartościowania się i poczuciu wyższości kosztem innych. Jednakże – tak jak i w języku – od tej sytuacji mamy również wyjątki.


Dobre intencje i taktowne uwagi

Gdy chcesz kogoś poprawić, dajmy na to, osobę wygładzającą prezentację, zapytaj siebie: po co. Jeśli na sercu leży Ci interes nadawcy, a nie własny ( bo np. pragniesz, by na przyszłość wypadł lepiej) i potrafisz to zrobić taktownie, z empatią i na stronie, nie wprawiając go w  zakłopotanie i stres – masz zielone światło. Absolutnie nie poprawiaj kogoś w trakcie wystąpienia bądź w dużej grupie, a także w mailu adresowanym przy okazji do wiadomości wszystkich!
Wyjątkiem, gdy możesz komuś zwrócić uwagę, są także sytuacje, gdy rażące błędy językowe np. mylenie pojęć, sprawiają, że adresat wypowiedzi nie jest w stanie zrozumieć intencji nadawcy. Nadrzędnym celem komunikacji jest – jak zaznaczyliśmy wyżej – zawsze wzajemne zrozumienie. 


Prawo (feministek i nie tylko) do własnych wyborów językowych

Szanowny Panie Bartłomieju czy Panie Bartku?  Przed takimi dylematami stoimy często, zwracając się do nadawcy w mailu. Cóż, prawo wyboru należy do adresata i nam pozostaje jedynie spełnić jego wolę. Niegrzecznym jest narzucanie swoich wyborów estetycznych, choćby nam któraś z form wydawała się stosowniejsza, ponieważ mój komfort językowy nie stoi wyżej nad komfort podmiotu wypowiedzi.
Podobnie rzecz się ma z feminatywami. Jeśli kobieta je stosuje względem siebie, nam pozostaje także uszanować jej decyzję. A więc mówimy wtedy menadżerka, kierowczyni, gościni. Według badania przeprowadzonego przez portal Pracuj.pl 8 na 10 kobiet oczekuje feminatywów w ogłoszeniach o pracę. Na przykładzie feminatywów wyraźnie widać, że język jest żywy. Część żeńskich form zawodów nadal razi, a część już nie, zagościła w języku na stałe. Np. coś (niektórym) nadal zgrzyta w słowie ministra, ale gdy już mówimy o psycholożce – przestało… Hm, można by rzec, że im wyższe stanowisko, tym trudniej nam o feminatywy, ale to już nie tyle problem językowy, ile kulturowy… Jeszcze trudniej jest nam stosować powyższą zasadę języka inkluzywnego w stosunku do osób niebinarnych. Pozostaje nam jedynie liczyć, że korzystną zmianę przyniesie czas.


Językowe inkluzje

Mimo trudności język powinien łączyć i włączać do wspólnoty. Dyskusje o feminatywach, czy języku, który nie dyskryminuje osób z niepełnosprawnościami, są potrzebne, a sam fakt, że nadal spieramy się nad słusznością tej koncepcji, pokazuje nam, że na tym polu polski język ma jeszcze wiele do zrobienia. Podobna dyskusja toczy się nad zasadnością włączenia języka ukraińskiego. Jesteśmy na tak, gdy sprawa dotyczy ogłoszeń o pracę, ale już nie do końca podoba nam się, gdy szef wysyła nas na szkolenie językowe mające ułatwić komunikację z obcokrajowcami… bo przecież to ,„oni” powinni przyswoić „nasz” język. Na szczęście język lubi zapożyczać i nie potrzebuje do tego naszej zgody. Warto pracować nad tolerancją i to nie tylko tą językową.


Korpoludki i ich korpomowa

Korpomowa, czyli język typowy dla pracowników dużych, najczęściej zagranicznych korporacji, nasycona anglicyzmami, bywa niezrozumiała dla osób spoza danej firmy. Korpomowa jest przykładem zjawiska polegającego na rozwarstwieniu lokalnym języka. W tym przypadku do czynienia mamy z rozwarstwieniem do grupy zawodowej. Kłopoty mogą się pojawić w sytuacji, gdy język ten przenosimy do grup niezorientowanych. Czy należy ją piętnować? Niekoniecznie. Choć jest to język niekiedy niezręczny i śmieszny, to bardzo precyzyjny i ekonomiczny. Przecież dużo szybciej wypowiemy ASAP, niż zrób to tak szybko jak to możliwe. Czy brzmi lepiej deathline czy ostateczny termin? Purysta językowy zapewne powiedziałby, że polska forma brzmi lepiej, ale … „termin” to też zapożyczenie. Tyle że ten latynizm przybył do języka polskiego wieki temu, zagościł na dobre i jesteśmy z nim osłuchani. Czy deathline’y można odmieniać? Skoro robią to użytkownicy języka, to chyba tak! Jaki kierunek czeka anglicyzmy z korpomowy? Z dużym prawdopodobieństwem wejdą do języka potocznego, a następnie zyskają polską pisownię, więc naszych wnuków żaden dedlajn już nie będzie raził. 


Co powie nam język (o) organizacji?

Często bywa tak, że w miejscu pracy próbuje się ustandaryzować język, publikując poradniki zawierające wytyczne, chociażby wprowadzające bardziej oficjalny lub mniej formalny ton wypowiedzi. Np. przyjmując zasady zwracania się do siebie per pani lub na ty. Homogenizacja języka ma swoje zalety, ponieważ usprawnia oficjalną komunikację i pozwala „odnaleźć się” w kulturze organizacyjnej. Często na samym początku jest także doskonałą wskazówką, czy będziemy dobrze czuli się w atmosferze firmy. Język może podkreślić prestiż i specjalizację firmy, lub odwrotnie – wykreować wrażenie firmy swojskiej, bliskiej, przyjacielskiej. Język może dać także wyraz hierarchii w firmie, gdy np. inaczej zwracamy się do przełożonych i klientów, a inaczej do współpracowników. Sformalizowaniem lub rozluźnieniem języka można zbudować atmosferę, zmniejszyć bądź zwiększyć dystans, w zależności od założeń i potrzeb. Warto przemyśleć wizerunkowe potrzeby organizacji w tym zakresie i zdecydować świadomie.  


Czy to źle mówić wulgarnie w pracy?

Przyjmuje się, że w miejscu pracy nie przeklinamy, ale… czy piłkarz na boisku nie może dać upustu swojej frustracji, a budowlaniec podkreślić, że jest swój chłop i mówi tak, jak pozostali. Wulgaryzmy bez agresywnego kontekstu stają się bardziej kolejnym słowem, tracą nieco na mocy, skracają dystans między mówiącymi. W niektórych środowiskach przeklinanie jest akceptowalne, wymienić tu można obok sportowców raperów. W przypadku tak użytych wulgaryzmów ponad funkcją estetyczną języka stoi funkcja ekspresyjna. A na ekspresję, od czasu do czasu, pozwolić sobie można nawet w pracy. Istotne jest jednak to, by wyczuwać granice. Używanie wulgaryzmów podczas rozmowy dyscyplinującej może zostać odebrane jako mobbing, a nadużywanie jako przejaw niskiej kultury osobistej bądź ubogiego słownictwa. Czy nieładny, hermetyczny język może utrudnić ścieżkę kariery? Niestety tak, a co smutniejsze stracić na tym może nie tylko jednostka, ale i całe społeczeństwo. W takim przypadku często jest bowiem tak, że język jednostki odciąga uwagę od treści, które ta chce nam przekazać. Np. wybitny matematyk bez umiejętności komunikacyjnych zapewne nie dostanie Nobla…


Język, także ten w miejscu pracy, lubi żyć swoim życiem. Pozwólmy mu na to. Przyglądajmy się mu. Analizujmy. Poddawajmy ocenie (mimo wszystko). Używajmy z rozmachem. Ważne jedynie, aby komunikacja w miejscu pracy nie była dla nas narzędziem zbrodni na podwładnych i współpracownikach. 



Autor: Agnieszka Kopaczewska-Lisek, Redaktor Werbeo