Praca
Syndrom oszusta albo „na Soplicę”
24 wrzesień 2024
Wśród polskich pracowników słabo jest z pewnością siebie. Wielu z nas nie radzi sobie z krytyką. Często dotyka nas również tzw. „syndrom oszusta”. Tak wynika przynajmniej z badania przeprowadzonego przez serwis Cveasy.pl i agencję Elephate. Raport z wynikami i komentarzami ekspertów łatwo można znaleźć w Internecie. Nosi tytuł „Jak Polacy radzą sobie z krytyką?" W sumie wynika z niego, że raczej sobie nie radzą, no ale może po kolei.
Badanie prowadzone było na przełomie 2023 i
2024 roku. Wzięło w nim udział 615 dorosłych osób dobranych tak, by
stanowiły reprezentatywną grupę ze względu na płeć, wiek, miejsce
zamieszkania itp. Tematem przewodnim było nastawienie do krytyki i to
nie tylko tej, która spotyka nas w życiu zawodowym. Okazuje się bowiem,
że najczęściej krytykowani jesteśmy w domu.
To właśnie partnerzy
czy członkowie najbliższej rodziny przede wszystkim okazują
niezadowolenie z nas, naszego życia, umiejętności, stylu działania itp.
Rzadziej na krytykę pozwalają sobie szefowie, przyjaciele, a nawet (co
może napawać pewnym optymizmem) nieznajomi w sieci.
30%
respondentów doświadcza krytyki kilka razy w miesiącu. Niewielu mniej,
bo 28%, twierdzi, że spotyka ich to kilka razy tygodniowo, a 16% - że
codziennie. Częściej negatywne komentarze na swój temat słyszą
mężczyźni. 21% z nich słyszy je codziennie, podczas gdy wśród kobiet to
zaledwie 10%.
Krytykę, jak się okazuje, znosimy źle. I to kolejna
ciekawa sprawa. Podczas gdy 37% badanych uważa, że zbyt często słyszy
uszczypliwe uwagi na swój temat, to ponad 50% twierdzi, że zbyt często
zdarza im się, źle myśleć o samych sobie. Zresztą wydaje się, że nie
jest to typowo polskie zjawisko. Pisał o tym, chociażby Gary John Bishop
w książce „Unf*ck yourself”, którą przy okazji gorąco polecam.
Bishop
twierdzi, że każdego dnia przez umysł człowieka przepływa jakieś 50
tysięcy myśli. Nie dociekajmy może, jak on to sobie wyliczył. Doba –
przypomnę – ma 86 400 sekund, z czego ok. 1/3 przesypiamy, a większość
spania pozbawiona jest snów. Zakładając, że nieco czasu spędzamy,
bezmyślnie gapiąc się w ścianę, to i tak zostaje nam jakieś 50 tysięcy
sekund na myślenie. Jedna myśl na sekundę? Sporo, prawda?
Najgorsze,
że zazwyczaj ten wewnętrzny monolog ma charakter negatywny. Składają
się nań obserwacje, opinie, oceny na temat świata, różnych zdarzeń,
innych ludzi i... o nas samych. Dominują wśród nich automatyczne
założenia w stylu, „nie umiem”, „nie poradzę sobie z tym”, „nie słuchają
mnie”... Nawet zwolennicy „pozytywnego nastawienia” zmuszają się po
prostu do takiego sposobu myślenia, by wyrwać się z tych negatywnych,
pesymistycznych automatyzmów.
Wyniki badań Cveasy.pl i agencji
Elephate pokazują, że aż 57% respondentów często nie wierzy w swoje
możliwości i kompetencje, nawet pomimo potwierdzających je dowodów. To
tzw. „syndrom oszusta”. Skutkuje to tym, że boimy się wychodzić przed
szereg. Unikamy wyzwań, a co za tym idzie – niekiedy na własne życzenie
rezygnujemy z lepszej pracy czy awansu zawodowego.
Ma to bardzo
negatywne skutki, gdy swój brak wiary w siebie ujawniamy w gronie
współpracowników. Skromność skromnością, ale głośne podważanie własnych
kompetencji po prostu źle działa na zespół. Może więc warto czasami po
prostu ugryźć się w język i zachować wątpliwości dla siebie, nawet jeśli
wyrażenie ich ma mieć charakter uprzedzający: ma nas osłonić przed tym,
że ktoś inny zacznie podważać nasze kompetencje lub wiedzę.
Taka
obrona poprzez autokrytykę może wynikać z tego, że wielu z nas źle
znosi krytykę ze strony innych. Jak czytamy w omawianym raporcie,
potrafi ją przyjmować 55% mężczyzn i zaledwie 32% kobiet. W ogóle 56%
badanych stwierdziło, że należy postępować tak, by nie narażać się na
krytykę. A więc znowu: ma być ciepło i milutko – żadnych wyzwań, żadnego
wychylania się.
Rzecz jasna takie myślenie hamuje rozwój
zawodowy i to już nawet na etapie ubiegania się o pracę. Dla większości z
nas krytyka jest źródłem stresu, reagujemy na nią agresją lub skupiamy
się na tym, jacy to jesteśmy beznadziejni. Tymczasem może być ona ważnym
źródłem wiedzy o nas samych, materiałem, z którego możemy czerpać i nad
którym możemy pracować.
56% respondentów w cytowanym przeze mnie
badaniu twierdzi, że potrafi wyrażać krytykę w sposób konstruktywny.
Ciekawe swoją drogą, czy ich współpracownicy lub członkowie rodziny by
to potwierdzili, ale to już taka uwaga na marginesie. W każdym razie
prawie połowa w ogóle nie potrafi konstruktywnie krytykować. W dodatku
większość z nas źle reaguje zapewne nawet na te konstruktywne próby,
więc naprawdę mamy problem. Co więc robić?
Po pierwsze musimy
zdać sobie sprawę, że cały czas kręcimy się w temacie opinii. Opiniami
są nawet twierdzenia wyrażone przez uczestników badania Cveasy.pl i
agencji Elephate, choć pewnie badacze użyli różnych metodologicznych
tricków, by te opinie odpowiadały maksymalnie temu, co faktycznie myślą
uczestnicy. Ale, wracając do tematu, krytyka, o którą w badaniu
chodziło, to też po prostu opinie na temat nas, naszego zachowania,
umiejętności, pracy itp.
Uzyskane wyniki zapewne podbija fakt, że
(jak twierdzi Bishop) mamy tendencje do czarnowidztwa. A że
potwierdzenia własnych przekonań najłatwiej dostrzegamy i zapamiętujemy –
autokrytycyzm i krytyka względem innych ludzi często mogą dostawać
wzmocnienie.
Bishop radzi zrobić przysłowiowy krok w tył i
spojrzeć na swoje myśli z pewnego dystansu. Warto zdać sobie sprawę, że
są to opinie, oceny i przekonania, które po prostu nam towarzyszą. Nie
chodzi o to, by na siłę z nimi walczyć, by zagłuszać je „pozytywnym
nastawieniem”. Warto po prostu dostrzegać te światełka w tunelach,
promyczki nadziei i wszystko to, co nam się w życiu jakoś tam udaje.
Opinie,
oceny itd. mają zadanie ułatwić nam życie. Mają nas uchronić przed
popełnieniem błędu. To nic innego jak schematy myślenia, dzięki którym
nie musimy wszystkiego gruntownie i świadomie analizować. Ale
dostrzeganie sukcesów to sposób na to, by wyzwolić się z prymatu
autokrytycyzmu. Jeśli zaczniemy te sukcesy dostrzegać, przypominać sobie
o nich – łatwiej będzie nam przekonać siebie i innych, że coś tam
umiemy; że może jednak poradzimy sobie w nowej pracy czy na nowym
stanowisku.
Można też oczywiście stosować podejście Sędziego
Soplicy: „Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie!” Ze znakomitym
rezultatem uprawiał je jeden mój dobry kolega – właściciel firmy
zajmującej się różnego rodzaju instalacjami zewnętrznymi.
Kiedy
rozkręcał firmę, w wielu tematach był absolutnie zielony. Tymczasem brał
wszystkie zlecenia, jak leci. Brał więc zlecenie, o wykonaniu którego
nie miał absolutnie pojęcia, po czym szukał informacji, porad i
instrukcji o tym, jak to zrobić i jakich błędów unikać. Podobno klienci
byli na ogół zadowoleni z efektów, choć ja tam się cieszę, że nie byłem
jednym z nich.
Podejścia „na Soplicę” nie polecałbym więc
każdemu. Lepiej mierzyć siły na zamiary, ale nie bać się ani wyzwań, ani
ewentualnej porażki. Bo jeśli nawet coś się nie uda i ktoś wyjedzie nam
z krytyką, będzie ona przecież dotyczyć jakiegoś wybranego aspektu
naszej pracy, zachowania czy osobowości. Aspektu, nad którym być może
warto popracować, jeśli oczywiście uznamy, że dana opinia (tak, opinia
właśnie) nie była bezzasadna.
Autor: Juliusz Koczaski, Redaktor WERBEO