Niepełnosprawni

Niewidoczna niepełnosprawność: dwie strony medalu

22 styczeń 2025

Ma długie włosy, więc aparatów nie widać. Dopiero, gdy śmiejąc się, odrzuca głowę do tyłu, na uszach błyskają malutkie klipsy. Mówi, że zaczęła je nosić, odkąd w barowym gwarze trudno jej było wychwycić głos rozmówcy. I bardzo cieszy się z tej decyzji. Czy niedosłuch to forma niepełnosprawności? W jakimś sensie tak, choć współczesna technologia potrafi skutecznie pomagać wielu cierpiącym nań osobom. Gorzej mają ci, którym nie udaje się wyeliminować ograniczeń mimo stosowania aparatów, protez, okularów, innych technologii wspomagających lub pewnych wyuczonych strategii. Są to więc jak najbardziej osoby z niepełnosprawnościami, ale często niepełnosprawności tych nie widać na pierwszy rzut oka.



Problem niewidocznej niepełnosprawności

Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, nawet jeden na siedmiu mieszkańców naszego globu dotkniętych jest jakąś formą niepełnosprawności. Autorzy projektu „(Nie)widzialni” z Fundacji StwardnienieRozsiane.info zakładają, że w Polsce możemy śmiało mówić nawet o 7 milionach takich osób. Szacują ponadto, że w przypadku 80% z nich mamy do czynienia z tzw. niewidoczną lub ukrytą niepełnosprawnością.

Problem jest niezwykle istotny, choćby dlatego, że to głównie przedstawiciele tych pozostałych 20% tworzą w świadomości społecznej wizerunek całego środowiska osób z niepełnosprawnościami. Ludzie, których ograniczeń nie widać na pierwszy rzut oka, mają pełne prawo czuć się niedostatecznie reprezentowani. Prawodawstwo, programy wsparcia, kampanie społeczne, a nawet badania naukowe związane z niepełnosprawnością koncentrują się głównie na niepełnosprawnościach widocznych i takich – powiedzmy – bardziej ograniczających normalne funkcjonowanie.

Inna sprawa, że mało kto decyduje się ujawnić taką informację o sobie, gdy może tego uniknąć. Wielu ludzi zataja więc fakt bycia osobą z niepełnosprawnością przed pracodawcą, władzami uczelni, a często nawet przed znajomymi, rezygnując przez to z udogodnień czy wsparcia. Osoby te za wszelką cenę chcą być postrzegane na równi ze swoimi zdrowymi koleżankami i kolegami. Nie chcą być traktowane jako gorsze lub w jakimś sensie uprzywilejowane czy usprawiedliwione, gdy z czymś sobie nie radzą. Tak właśnie przejawia się lęk przed ableizmem, a więc bazującą na stereotypowym postrzeganiu osób z niepełnosprawnościami dyskryminacją.

 

Niebezpieczna pokusa

Nie bez powodu podałem na wstępie przykład lekkiej, zazwyczaj niezauważalnej dysfunkcji słuchowej. Często bowiem osoby nią dotknięte nie posiadają orzeczenia o niepełnosprawności, a nawet nie myślą, by się o nie postarać. Czasami, gdy aparat słuchowy nie niweluje do końca problemu, mogą co najwyżej liczyć na orzeczenie o stopniu lekkim. Jeśli natomiast ktoś całkowicie nie słyszy, to przecież także nikt tego nie zauważy, mijając taką osobę na ulicy czy siedząc obok niej w autobusie. Dlatego nie bez powodu linie lotnicze proszą, by informować załogę samolotu o swoich problemach. W sytuacji zagrożenia, gdy np. akcja ratunkowa bazuje na wykonywaniu poleceń załogi, osoba niesłysząca, która ukryła swoją niepełnosprawność, może stanowić zagrożenie dla siebie i innych.

Tak samo może być w przypadku kogoś, kto ma szczątkowe widzenie, a mimo to porusza się w przestrzeni publicznej bez białej laski lub psa asystującego. Inni użytkownicy dróg i chodników muszą wiedzieć o problemie, by odpowiednio dostosować swoje zachowanie do sytuacji. Gdy tego nie wiedzą, o wypadek nie trudno. Dlatego też polskie przepisy o ruchu drogowym wręcz nakładają taki obowiązek na osoby niewidome, poruszające się samodzielnie. A jednak nierzadko w myślenie ludzi, którzy coś tam jeszcze widzą lub tracą wzrok, wkrada się wstyd i pokusa, by swoje ograniczenia możliwie jak najczęściej ukrywać.

Według Invisible Disabilities Association, niewidoczne niepełnosprawności odnoszą się do szeregu objawów, takich jak wyniszczający ból, zmęczenie, zawroty głowy, dysfunkcje poznawcze, urazy mózgu, różnice w uczeniu się, zaburzenia zdrowia psychicznego oraz upośledzenia słuchu i wzroku. Ta organizacja przyjmuje więc bardzo szeroką definicję, ale jak najbardziej słusznie. Problem ukrytych niepełnosprawności musi być nagłaśniany. To jedyny sposób na zwalczanie ableizmu i lęku przed nim. Właśnie taki cel ma projekt „(Nie)widzialni”. Chodzi o to, by osoby z niewidocznymi niepełnosprawnościami mogły korzystać ze swoich praw na równi z innymi, by nie musiały wstydzić się swoich ograniczeń, by nie były narażone na dyskryminację, złe traktowanie i zdziwienie czy wręcz oburzenie, gdy np. ktoś z pozoru zupełnie zdrowy ośmieli się zająć w tramwaju miejsce oznaczone symbolem wózka.

 

Druga strona medalu

I tutaj pojawia się kolejny problem. Mianowicie, jak odróżnić osobę z ukrytą niepełnosprawnością od zwyczajnego cwaniaka? Niestety zazwyczaj się nie da. Przecież nikt nie ma obowiązku w większości sytuacji ani nosić, ani okazywać komuś orzeczenia o niepełnosprawności.

Żeby kupić bilet ulgowy na pływalnię, trzeba okazać stosowny dokument. Ale żeby skorzystać z szatni dla osób z niepełnosprawnościami, okazanie dokumentu nie jest już konieczne. Wielokrotnie byłem już świadkiem sytuacji, że z szatni takiej korzystała rodzina z dziećmi lub ktoś z pozoru zupełnie zdrowy. I rzecz jasna nigdy nie miałem stuprocentowej pewności, że robią to, bo mają do tego prawo, czy też  tylko ze względu na wygodę, bo mniej ludzi, bo szafki większe i w ogóle więcej miejsca.

Więcej przestrzeni na głowę jest na pewno, chyba że w szatni takiej pojawią się np. dwie osoby na wózkach, ktoś poruszający się o kulach, niewidomy z przewodnikiem lub nawet bez, bo znając dobrze to miejsce, radzi sobie w nim samodzielnie. A takie szatnie zazwyczaj są stosunkowo małe, przewidziane na kilka osób.

A teraz wyobraźmy sobie kolejkę do lekarza. Jeśli osoba z widoczną niepełnosprawnością chce skorzystać z pierwszeństwa, raczej nikt nie będzie miał nic przeciwko. No chyba, że w kolejce są inni posiadacze orzeczeń, kobiety w ciąży, seniorzy itd. Wtedy może zacząć się nieprzyjemna licytacja, kto jest „bardziej chory”, „bardziej uprawniony”, a kto jest zwyczajnym cwaniakiem. Co w takiej sytuacji zrobi więc człowiek cierpiący np. z powodu przewlekłego bólu, którego przecież nie widać? Prawdopodobnie zaciśnie zęby i swoje odczeka.

Myślę, że to jest właśnie powód, dla którego przywilej pierwszeństwa jest często martwy. No ale na pewno nie są martwe przepisy dotyczące miejsc parkingowych. Za nieuprawnione parkowanie na tzw. kopercie grozi mandat (nawet 1200 zł), 6 punktów karnych i odholowanie pojazdu. A przecież i tak mnóstwo jest sytuacji, gdy zatrzymują się na kopertach kierowcy, którzy ani nie mają do tego prawa, ani tego nie potrzebują. Tu jednak sprawa jest prosta: nie masz karty parkingowej – ponosisz karę, a skuteczność tłumaczeń, że „tylko na chwileczkę” jest raczej niska.

Jednak nikt nie będzie przecież karał zdrowych ludzi za korzystanie z toalet czy szatni dla osób z niepełnosprawnościami. Po pierwsze nikt nie ma do tego uprawnień, po drugie byłoby to bardzo trudne, a po trzecie – mogłoby być uwłaczające dla osób z niewidoczną niepełnosprawnością.

Czy istnieje na to jakieś lekarstwo? Chyba jedynym jest i w tym wypadku budowanie świadomości społecznej, odwoływanie się do rozsądku, empatii... I dotyczy to również samych osób z niepełnosprawnościami. Musimy – w miarę możliwości – realnie oceniać sytuację, bo może w danej chwili ktoś inny bardziej od nas potrzebuje skorzystać z jakiegoś udogodnienia.

Chociaż w sumie jest też drugi potencjalny sposób. Może we wszystkich miejscach, gdzie możliwe jest korzystanie z udogodnień dla osób z niepełnosprawnościami, powinny działać czytniki legitymacji czy innych dokumentów potwierdzających uprawnienia? Ale takie rozwiązanie od razu rodzi kolejne pytania. Bo co, jeśli jakieś tego typu urządzenie nie będzie akurat działać lub ktoś nie będzie w stanie z niego skorzystać? Eh... Mimo wszystko lepiej więc odwoływać się do wiedzy, rozsądku i dobrej woli, a cwaniactwu – gdy to tylko możliwe – mówić zdecydowane „Nie!”.

 

Autor: Juliusz Koczaski, Redaktor WERBEO